posiedzę, bo, widzi pani, on bywa jeszcze czasami rozdrażniony. Potem wyjdę na korytarz. Gdyby był niespokojny, — zaraz się zjawię.
— Dobrze, panie doktorze.
Minęli kilka drzwi zamkniętych i stanęli przed szóstemi z prawej strony. Doktór otworzył je cicho swoim kluczem i wszedł do izby, służącej za rozmównicę. Pani Ewa zatrzymała się w pobliżu drzwi, a gdy lekarz wyszedł, usiadła na małej kanapce. Smutki, obawy, zgryzoty i niepokoje, władające na przemiany jej istotą aż do tej chwili — jedne po drugich ją opuszczały. Z głębi ich wypływał mężny i mocny spokój, nieuprzykrzony heroizm dusz bardzo cierpiących. Wkrótce drzwi się otworzyły i wkroczył do pokoju człowiek młody, chudy, z włosami roztrzepanymi i ubraniem w nieładzie. Jego bladoniebieskie oczy, wytrzeszczone i nieruchome błyszczały złowieszczo, usta, spalone gorączką, drgały bolesnymi ruchami, a zeschły język napróżno je usiłował zwilżyć co chwila. Obłąkany zdawał się nie zwracać uwagi, ani na przybyłą, ani na lekarza, — wymijał ich niedbale i krzyczał ochrypłym głosem:
— Wojciech Jastrzębowski napisał agronomię, a ja, Henryk Dąbrowski, oprę na szerszym gruncie socyologicznym, cebulonię altruistyczną...
Rzucił nagle okiem i jakby dopiero wówczas dostrzegł Ewę. Wnet zbliżył się do niej i podsuwając do oczu zeschły i ogryziony kawałeczek skóry sera szwajcarskiego, mówił:
— Patrz, moja ślubna żono, przypatrz się z łaski
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.