wydalał się nigdzie. Przechadzał się zazwyczaj po saloniku z miną tygrysa, który kilka dni nie jadł, i od niechcenia pogwizdywał.
Mieszkanie pani Mundartowej, od której ci dwaj kawalerowie (Łaskawicz, kolejarz z zarządu drogi Wiedeńskiej i Dzierzyniecki, urzędnik biura ubezpieczeń na życie) odnajmowali duży pokój — składało się z kilku izb mniejszych. Drzwi z sali wynajętej, prowadzące do mieszkania wdowy, były z jej strony zabarykadowane szafą, nie dosięgającą wszakże ich szczytu. W pokoju kawalerów mieścił się pod temi drzwiami stolik do pisania. W blizkości stolika, jako najznakomitsza ozdoba lokalu, sterczał na drewnianym słupie gipsowy biust Archimedesa, Alcybiadesa, czy kogoś wogóle z tamtych czasów. Z drugiej strony stolika, pod piecem, figurowało łóżko. Między oknami tkwiła urocza kanapka, wyszczerzająca spiralne sprężyny. Dalej była szafa i łóżko Dzierzynieckiego, równie dobrze znanego pod mniej długą nazwą Dzierzy, albo całkiem odmienną — Zgryzoty.
Usilne przesiadywanie obudwu lokatorów w domu trwało bardzo długo. Nareszcie pewnego wieczora tajemnica wyjaśniła się raptownie, kiedy panna Zofia młodsza córka pani Mundartowej, nauczycielka, uganiająca się za lekcyami po całych dniach i wieczorach, zjawiła się o dziewiątej, wypiła herbatę i jak zwykle nucąc półgłosem, jęła zabierać się do snu w pokoju, do którego wejście było zasłonięte szafą. Łaskawicz wejrzał na Dzierzynieckiego wzrokiem tygrysa głodnego, zranionego i rozbestwionego, przez chwilę się wahał, a następnie, powziąwszy widocznie śmiałą de-
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.