cyzyę, lekko wskoczył na krzesełko, a stamtąd na stolik przy drzwiach... Dzierza, siedzący na fotelu obok swego łóżka, przymrużył lewe oko i z lekkiem osłupieniem spoglądał na uczynki współlokatora. Łaskawicz przezornie, a mocno zacisnął obiedwie połowy drzwi, otwierających się do sypialni panny Zofii, uformował w górze szparę dosyć szeroką i przystosował do niej swe oko...
— Czy śmiertelnikowi wolno będzie również?... — szepnął Dzierzyniecki z uczuciem.
Łaskawicz nie odpowiedział, wykonał natomiast ręką pewien giest zrozumiały. Za drzwiami słychać było głuchy stuk zzutych bucików, najwyraźniejsze urywanie tasiemek, zawiązanych widocznie na mocne węzły i całą gamę suchych szelestów, jakie wydają porzucane szaty. Łaskawicz tak przylgnął do drzwi zatarasowanych, że możnaby go było wziąć za płaskorzeźbę, oprawioną w drewniane ramy. Panienka widocznie czytała w łóżku, gdyż dopiero około godziny jedenastej zlazł ze stołu. Zaraz też przybiegł na palcach do Dzierzynieckiego i w sposób jaknajbardziej kategoryczny wyrecytował:
— Jeżeli piśniesz jedno słowo przed kimkolwiek, odważysz się na jeden dwuznacznik, no — jeżeli wogóle parę z ust o tem puścisz, to po pierwsze — nie mieszkam z tobą, — a powtóre — zatrzymuję ten lokal dla siebie.
— Ba, — rzekł tetryk — nie pisnę, ale ja będę właził na stół co drugi dzień...
— Gdybym zauważył, że na seryo żywisz ten nędzny zamiar, to również nie mieszkam z tobą!
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.