śniej, niż słowa: — jeżeli chcesz, ażebym się oddalił, zniknę niezwłocznie...
«Ten pan» był rysownikiem w pewnem biurze technicznem. Pani Ewa już dawno, jeszcze przed chorobą męża, spotykała go na swej drodze, ale nie był jej osobiście znany. Wychodząc z fabryki wieczorem, dostrzegała go, już to ukrytego na ustronnej ławce, między krzewami skweru, już przesuwającego się obok muru sąsiedniej ulicy. Wiedziała od pewnej przyjaciółki, że jest to bardzo porządny, «społeczny» facet, wiedziała również — już nie od przyjaciółki, ale z własnego instynktu, — że on zna całe jej życie, czytała nieraz w przelotnych błyskach jego spojrzeń, jak się czule nad nią lituje, czy może — jak bardzo ją kocha. Ceniła to w nim, że nie szukał znajomości, ażeby jej nie podawać na ludzką obmowę, że poprzestawał na krótkich widzeniach jej osoby zdaleka, raz na dobę, czasami raz na dwa i trzy dni...
Wszystko to zresztą poszło w absolutne zapomnienie od czasu okropnej niedoli, odkąd Henryk Dąbrowski dostał pomieszania zmysłów. Żyła wówczas w tak wielkim upadku ducha, że każda myśl weselsza napawała ją zabobonną trwogą i była powodem bolesnych wyrzutów sumienia. Zdarzało się jej spotykać nieznajomego, ale nie umiałaby rzetelnie odpowiedzieć, czy to było we śnie, czy na jawie. Wiedziała tylko, że był jej miły, jako wspomnienie najlepszych dni życia, kiedy jeszcze i nad nią słońce świeciło.
Spostrzegłszy go na dworcu, cofnęła się zaraz do poczekalni stacyjnej, kupiła bilet i usiadła na drewnianej ławce. Przez okno widziała człowieka.
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.