Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

oparłaby głowę na jego piersiach, wypłakała całe swoje nieszczęście i poszła z nim, dokądby zechciał. Aby tylko wyrwać z serca skira boleści, który je toczy... Wszystek ziemski egoizm w niej się obudził: po cóż cierpieć, po co walczyć z koniecznością, której nic na ziemi nie przemoże?
Głowa jej, wsparta o drewnianą deskę nad ławą, chwiała się bezwładnie do taktu z biegiem wagonu, na twarz wypełzał rumieniec, palący jak ogień...
Ażeby go ukryć, podniosła się z miejsca i stanęła w oknie. Zielone pola i łąki uciekały w dal niezmierną. Na horyzoncie widać już było tylko wysoki, czerwony komin szpitala obłąkanych. Z tego komina wydzielał się raz za razem bury kłębek dymu. Pani Ewa patrzała na ten dym uważnie i w łoskocie kół, uderzających o szyny, usłyszała znowu przeklęte słowa:
— «I być strażnikiem grobów, które proszą o łzy i miłość i być tylko cieniem...»
Rozeznawała treść tych słów ścierpłem sercem i słyszała nawet dźwięk ich bolesny. Nie był to jednak głos jej męża. Był to głos jakiś, niczyj. Usiadła na swem miejscu blada, z zaciśniętemi wargami. Opierając lewą rękę na ławce, dotknęła bukietu przylaszczek. «Ten pan» położył je obok miejsca, które zajmowała przed chwilą. Pani Ewa wzięła w ręce ten bukiet, trzymała go na kolanach i, nic nie widząc prócz barwy niebieskiej nadobnych kwiatków, szeptała w myśli do siebie: — zapóźno, zapóźno... Długo tak siedziała, przytłoczona myślami. Gdy wreszcie podniosła oczy — były bardzo smutne. Zwolna rozwiązała bukiet z uśmiechem, co jak błysk światła jej twarz rozjaśnił, upusz-