Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.
24
ANANKE

Nie miała więcej nad lat trzydzieści, musiała być niegdyś bardzo ładną, — wówczas jednak był to szkielet wyschnięty i znędzniały tak bardzo, że miał pozór rzeczy zmiażdżonej. Jej spiczaste ramiona, wystający obojczyk, zapadnięte piersi, posieczone ręce, twarz żółta, ze smutnie, niby do płaczu zagiętymi ku dołowi, kątami ust — przypominały, nie wiedzieć czemu, źrebię w pierwszym roku wprzężone do pługa. Nie wiem, czy się kiedy czesała lub myła, — bo ogonek zwiniętych włosów zawsze jednakowo sterczał na ciemieniu, lecz jakże często oczy jej musiały przemywać łzy gorzkie. W oczach tych było coś, co raziło dokuczliwie, bo bolało niemal, jakaś nieustanna trwoga, coś, co jest napoły łzą, na poły osłupieniem.
Na uwieńczenie niedoli ta niezwykle urodzajna dama była znowu w położeniu, jakiego tak usilnie domagają się socyologowie i statystycy francuscy od płci pięknej ich francuskiej ojczyzny.
Myślenie pani Ignacowej nie przekraczało progu jej mieszkania: — nie umiała mówić o niczem, co nie tyczyło się bezpośrednio jej dzieci. Jaś miał ospę tej zimy. Józia przechodziła tyfus, Wacio szkarlatynę, tamten z kolanami wyłażącemi z dziur w barchanowych niezapominajkach — krup, to maleńkie chore na żołądek, zapalenie płuc, febrę, kaszel, malaryę, jakieś «ognipióry», angielskie choroby, winka, emetyki, oleje, proszki, kataplazmy, bańki... — o, la Boga!
W wązkiej izbie, wilgotnej i podobnej do paki leżały wszędzie mniejsze lub większe sienniki, na poobdzieranej brutalnie sofce, na zsuniętych kuferkach i krzesełkach, kołdry z wytarganą watą, poduszki i po-