duszeczki, wisiały i leżały ubrania dziecięce najdziwaczniejszych fasonów, suszyła się na sznurku mokra bielizna — i panował szpitalno-familijny zapach domowego ogniska.
Wchodziłem tam czasami, siadałem na kuferku i słuchałem opowiadań pani Ignacowej, licząc po swojemu minuty i sekundy. Opowiadała mi, że najstarszy dziewięcioletni Staś jest bardzo dobrze przez miejscowego profesora przygotowany do egzaminu, że zda napewno do klasy pierwszej, że nawet Boruch Kwiat podjął się po wielkich targach przerobić ufarbowany już na granatowo stary surdut syberynowy na mundur, że już pewien poczciwy mieszczanin stolarz, robi łóżko malowane na wyprawę Stasia za darmo — tylko... stancya...
Jakże straszliwie dźwięczał w jej ustach ten wyraz, jak boleśnie mdlały te szklane, tępo myślące oczy!...
Staś ów chodził między czeredą młodszego rodzeństwa w swych fantastycznie powykrzywianych butach i kurtce z wystrzępionymi łokciami, mruczał coś bez przerwy pod nosem, trzymając przed oczami jakąś gramatykę, a dla rozrywki w sekrecie dawał temu lub owemu byka w ucho, lub stawał i najobojętniej dłubał w nosie.
— Staś, ucz się! Staś, ucz się! Staś, ucz się, — powtarzała machinalnie, zasłyszawszy, że mruczenie zacichło.
Jeszcze pamiętam ten głos ostry, krzykliwy będący wyrazem biednej, znikomej nadziei...
...Zdziwiłem się bardzo, gdy wszedłszy pewnego razu do biura, nie usłyszałem za przepierzeniem ża-
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
25
ANANKE