Nigdy już nie pomacam rękami jego włosów, ani nie usłyszę głosu. Zapomniałem, jak on mówi, i nie mogę sobie przypomnieć tego dźwięku. Ciągle się w czyjejś mowie odzywa, krąży mi koło uszu i ciągle zwodzi.
Nigdy nie obejmę oczami jego postaci, jego męskich, szerokich ramion. Taki był wtedy chuderlawy, mizerny tego wieczora, kiedym go odprowadzał, nie przeczuwając, że na zawsze. Do końca będę nasłuchiwał, wyczekiwał, jak głupi, do ostatniej minuty życia — nadaremnie.
W tej chwili stary szlachcic czuje znowu w sobie mroźne powiewy obawy.
— On zupełnie o mnie zapomni, — szepce zbielałemi wargami. — Ani razu o mnie nie pomyśli... Ale co... nie pomyśli! On dobrowolnie umyślnie zerwie, przestanie pisywać, zaprze się. Ogarną mu myśl jakieś wyobrażenia. Co to jest ojcostwo? zada sobie pytanie jakiś filozof nowoczesny. Nagromadzi dowodów i wykaże z oczywistością nieodpartą, że ojcostwo to złudzenie uczuć, to pewien nawyk moralny, który dla takich, a takich przyczyn wytrzebićby z dusz warto. Może nawet... o, rozpaczy!... będzie miał słuszność! Nie będzie wcale podły, ani głupi, tylko wykształcony. Nikt go za to nie skarze, nikt nawet nie obwini. Jakież jest na to prawo?
— Trzeba się ratować, — mówi starzec, załamując ręce.
Zimny pot spływa mu z czoła, serce uderza twardem, głośnem, powolnem tętnem. Za pomocą siły ducha, mocnej, a cienkiej, jakiejś jaźni nagle skupionej i wyłamanej z głębi istoty moralnej, stara się zbadać
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
41
DOKTÓR PIOTR