ulicy. Prowadzał za sobą kohortę nietylko braci, ale bliższych i dalszych kuzynów, z których każdy już po tygodniu operowania, pod okiem dobroczyńcy, chadzał przy zegarku i rujnował się na modne haweloki. Na południowem wybrzeżu Krymu, pan Teodor posiadał wytworną willę, gdzie królowała pięknie rozkwitła małżonka jego, czytelniczka niegdyś Buckle’ów i Millów. Cudownie tam było: w oddali falowało morze, dokoła rozścielał się las podzwrotnikowych krzewów. Zdawało się, że pan Teodor do końca życia będzie sobie w wolnych chwilach odczytywał to tę, to inną stronicę Dekamerona, (mądre bowiem księgi rozdał na pamiątkę niewyspanym telegrafistom), gdy oto niespodziewanie zjawił się demon niepokoju...
...Wówczas właśnie poczęto w kraju budować drogę żelazną, — pan Teodor zjawił się i wziął nowy dystans.
Zaraz po objęciu robót przyplątał się do niego zrujnowany do szczętu obywatel ziemski Dominik Cedzyna. Początkowo pełnił na budującym się plancie obowiązki zwyczajnego dozorcy, poganiacza ludzkiego stada, później zaskarbił sobie względy naszego przedsiębiorcy i do innych celów użytym został. Dziwnie wyglądał ten elegancki, wyprostowany starzec, z miną pana, zawsze wytwornie i czysto ubrany, gładko uczesany i wygolony starannie, kiedy stał w pobliżu drzwi wobec Bijakowskiego, rozwalonego niedbale na krześle. Inżynier doświadczał demokratycznej rozkoszy, trzymając przy drzwiach byłego panka, mówiąc do niego: «pójdziesz mi, mój panie Cedzyna»... albo: «tyle już
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
45
DOKTÓR PIOTR