nienawiść zaciskały jego pięści. Wszystka jego inteligencya osiadła na jednej trzeźwej myśli:
— Żeby to już raz...
Stukanie w szybę powtórzyło się i nieznany głos zawołał:
— Czy pan Dominik Cedzyna jest w domu?
Stary zerwał się na równe nogi. Wszystko jedno, kto to stuka, — byle ktoś obcy, jakiś człowiek nieznany, byleby nie ten parobek w cuchnącym kożuchu.
— Panie Cedzyna! — zawołał ktoś z za okna.
Wszystka krew spłynęła nagle do serca starowiny. Pośpiesznie wciągnął długie buty, zarzucił na ramiona lisiurę i, pobiegłszy na palcach do okna, zaczął chuchać na szybę i wycierać w szronie otwór okrągły. Naraz przerwał tę czynność i raptownie odwrócił się do ściany. Zgiął się w pałąk, oczy mu zaszły bielmem, twarz skurczyła się boleśnie, ręce zacisnęły spazmatycznie — i mówił, nie wiedzieć do kogo, cichym, równym głosem:
— Jeżeli tam, za oknem, jest Piotruś, to ja oddam... ty wiesz, że ja nie skłamię... ja ci oddam... Raz jeszcze mocno, mocno ścisnął sobie ręce i spokojnie podszedł ku drzwiom. Odrzucił haczyk i wyszedł do sieni, szeroko otworzył drzwi na ganek i stanął w progu. Na ścieżce stał młody człowiek w krótkim paltocie, z walizką podróżną w ręku. W niebieskim mroku przedświtu stary nie mógł rozpoznać rysów jego twarzy, ale tamten posunął się o krok naprzód i wymówił cicho, z niewypowiedzianą słodyczą:
— To ojciec.
Stary Cedzyna, głucho szlochając, wyciągnął ra-
Strona:Stefan Żeromski - Wczoraj i dziś. Serya pierwsza.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
60
DOKTÓR PIOTR