Strona:Stefan Żeromski - Wisła.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

deszcz, różany szron jesieni i szadź, okrywająca martwemi kolcami bezlistne drzewa, długotrwałe zimowe ulewy, ślepa zawieja i grad wszystko wyniszczający wciąż odnawiają nieprzeliczone jej źródła.
Ze śniegowic, klinem wciosanych w szczeliny skalne między trzonami szczytów podniebnych, na których roztrzaskuje się wściekły huragan, wyją furje burzy, ciężarne w zaspy śniegu i kamienie gradowe, — sączą się w źleby zawalone mokremi piargami wysokie wody do stawów.
Ze skalnych jezior, zawieszonych jakoby lutnie, zawsze nowe pieśni samogrające, z kotlin wysiedzianych u podnóża krzesanic przez cielska lodowców, które odeszły były przed szesnastoma tysiącami lat w północne strony, — ucie-