Strona:Stefan Żeromski - Wisła.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Wówczas staje Wisła na przeciąg siedmdziesięciu pięciu dni.
Lis sandomierski bezkarnie przebywa granicę, dzielącą Kongresówkę od Galicyi, nawet zając trwożliwy staje się natrętnym cudzoziemcem i bezczelnie wkracza w Poznańskie, a srogi wiatr nocny te same przez stulecia polskie zaspy przerzuca tam i sam, zanosząc słupy graniczne i zamazując na nich rozmaite, obcojęzyczne napisy.
Lecz gdy w południowych, krakowskich stronach przygrzewać pocznie dłużej słońce bardziej radosne, a na północnej, zimnej połaci Wisły wciąż jeszcze stoją lody grube, w powyginanem jej korycie nowa się wszczyna burza.
Samowładnie wężowaty kierunek brzegów i swawola samicy głównego