chowek, a dobrodziejowi pięć rubli, pokładne rubel, a my oba już miesiąc zimioka nie widzimy. Daruj, jaśnie panie, smiełuj się…
— Zobaczę, mój Obala, czy prawdę mówisz, czy ci umarł syn rzeczywiście. Prowadź nas.
Wrzucił chłop deski na wóz, zaciął szkapę i ruszyliśmy. Obala ciężko szedł przodem obok szkapy, szeroko rozstawiał nogi i zacinał ją co chwila.
Obydwoje potykali się jakoś…
Wyszliśmy znowu na łąki. Przecudowny jaśnie wielmożny, urągający wszelkiemu opisowi puklerz słońca wyszedł na szczyty lasów. Mgły przejrzystymi obłokami unosiły się w niebo, — rosa tylko jeszcze, jak obrus biały, leżała na łąkach.
Mała wioseczka tuliła się niedaleko do ściany parowu. Chałupa Obali świeżo zbudowaną była, brakowało jej poszycia nad lewą połową, podwórze było nieogrodzone, a o kilka kroków wznosiła się mała stodółka, połączona ze stajnią.
— Gdzież umarły? — zapytaliśmy, zatrzymawszy się nad brzegiem gnojówki, zajmującej połowę podwórza.
— W stodolinie leży.
— Tyś żonaty?
— Nie… «gdowiec».
— Prowadź-no do umarłego, pokaż-no go.
Poszedł przodem Obala swym niedźwiedzim krokiem, otworzył wrótnię i wpuścił nas do wnętrza małej i pustej stodółki. W jednym zapolu leżała trocha skoszonego siana na suchych chróstach, — na klepisku zaś, na rozpostartym snopku kłoci, leżał trup piętnastoletniego chłopaka. W szczycie stodoły wesoło świegotały wróble na gniazdach.
Chłopak taki sam był «chuderlawy» jak ojciec, takież miał czarne nogi i spłaszczone pięty; włosy tylko
Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.