Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

na pełne ”zajdy”, to szast do chałupy i zupkę se taką gotują na mleku.
— A za tę dzisiejszą kradzież to, uważasz, skargę się poda. Jeśli zechcesz, możesz zagodzić się…
— A to już zapogodźwa się, jaśnie panie; odrobię…
— Ee… na odróbki ja się znowu nie godzę. Dasz cztery ruble i rubla na kościół, lub pójdziesz do kryminału. Namyśl się do jutra, to uważasz, jutroby się dopiero skargę podało. Bądź zdrów, mój Obala.
Wyszliśmy. Pan Alfred szybko minął podwórze i wyszedł na drogę; ja przystanąłem za wrotami, aby podsłuchać rozmowę Lalewicza z chłopem, — Lalewicz bowiem został jeszcze na chwilę w stodole. Wyjrzał, a dostrzegłszy, że pan Alfred daleko, odwrócił się do Obali i mówił nadzwyczaj szybko:
— Wincenty, nie bójcie się nic… przekabacę go… nie się nie bójcie… Ja tu zalecę z heblem, to wystrugamy trumienkę galanto, ino pójdą do dom te jamniki. Zalecę tu, zalecę…
Wypadł tymczasem i, dogoniwszy dziedzica, dowodził mu o konieczności skarania Obali, lecz ponieważ ten Obala ma dwie morgowiny piachu lotnego, więc to nawet żadnej kary nie będzie dla niego, gdy pójdzie do kryminału. Kuty złodziej wyjdzie i cała parada.
— Zobaczy się, zobaczy się; a zresztą nie nudź! — zakonkludował wreszcie pan Alfred i kazał gajowemu «szorować» przodem.
Wkrótce potem wchodzimy przez spróchniałe pogródki na olbrzymią groblę kilkunastomorgowego stawu. Tam otacza nas nagle nieopisany gwar ptaków. Piszczą żałośnie w trzcinach szpaki, kraczą kurki wodne, pogwizdują bekasy, huczą bąki, krakają ukryte stada kaczek, smutnie podśpiewują rybitwy; rytmicznie wyrzucając do lotu skrzydła, kołyszą się kulony, srokosze kują