Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

i szpargałów, w szafce — trochę bielizny, salopkę, kotkami podbitą, — jakąś starą, czarną sukienkę...
Krzątając się po pokoiku, dostrzegł w izbie szkolnej chłopaka, który jeździł po lekarstwo; stał przytulony w kącie obok pieca, przestępując z nogi na nogę. Zwierzęca nienawiść zadrgała w duszy doktora.
— Dlaczegoś na czas nie wrócił? — zawołał, przyskakując do chłopca.
— Zabłądziłem na polu, koń mi ustał... piechotą przyszedłem rano... panienka już wtedy...
— Kłamiesz!
Chłopiec nie odpowiedział. Spojrzał mu doktór w oczy i dziwnego doznał wrażenia; oczy te były zmęczone i straszne, wyglądała z nich, jak z podziemnej jaskini, chłopska, głupia, zdziczała rozpacz, podobna do niedocieczonej tajemnicy.
— Ja tu, panie, odniosłem książki, co mi ta nauczycielka pożyczyła, — mówił, wyciągając z zanadrza kilka wyszarzanych i zabrudzonych tomików.
— Daj ty mi pokój... idź precz! — zawołał doktór, odwracając się od niego i uciekając do pokoiku.
Tam stanął wśród porozrzucanych na podłodze rupieci, papierów, książek i ze śmiechem pytał sam siebie:
— Czego ja tu chcę?... Nic tu po mnie, nie mam prawa!
Obejmowała go cześć głęboka, zrozumienie, wwiadywanie się pilne, wielka pokora. Gdyby tam został choćby godzinę dłużej, doszedłby do tego szczytu łańcucha gór, na którym siedzi szaleństwo. W sekrecie przed samym sobą wiedział, że go zdejmuje obawa o siebie. W tem wszystkim co go zmiażdżyło owej chwili, była ogromna niesymetrja z nim samym, coś, co wyważało z głębi jego duszy ostateczny rdzeń uczuć ludzkich — egoizm i, egoizm ten dusząc, kazało na-