Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zagoździe — jakże! Stoi.
— Jedna korzenista droga szła stamtąd w kierunku Suchedniowa, a druga, lepsza na Wzdół, na Bodzentyn.
— Tak jest, panie generale.
— Więc karczma, pan mówisz, stoi?
— Stoi. Najgłówniejsza złodziejska przystań i ucieczka. Z całej korony polskiej koniokrady tam się właśnie schodzą.
— Przed tą karczmą, za drogą, po drugiej stronie był wydmuch piasku. Duży żółty... Na tym wydmuchu rosło kilka brzóz...
— A to generał pamięta doskonale! Z tych tam brzóz tylko jedna została. A były już brzozy — ba — ba! Karczmarz łajdak je wyciął. Jedna z tych brzóz została i to dlatego, że o nią krzyż oparty. Już, szelma, tej tknąć nie śmiał.
— Co za krzyż? Skąd tam krzyż? — żywo spytał Rozłucki.
— A tam krzyż stoi... w tym miejscu...
— Z jakiej racji krzyż w tym miejscu — a?
— Jak to krzyż, panie generale... Ludzie postawią, drudzy czapki uchylają — i tak se ta stoi... Już też i spróchniał od dołu, podparło go się tam z boku dwoma ”pasierbami”...
— Prawdę powiedziawszy... — mruknął niewyraźnie Guńkiewicz, uśmiechając się nieśmiało, — prawdę powiedziawszy, to ja ten krzyż postawiłem... Drzewa tu mamy wbród. Wzięło się jodłę zdrową, jędrną, wystałą. Obrobił ją do kantu, a nawet tu obecny cieśla, a nasz teraz pan wójt...
— E, nie ma ta o czym, co ta... — opędzał się niechętnie wójt Gała.

141