przydęte kity uwydatniało ranne słońce. Tuż za pogródkami był na grobli wzgórek, stanowiący, widać, odwieczną, naturalną ostoję, w którą z dwu stron grobla wrosła, zatamowując bieg strumieni. Ten wzgórek obrośnięty był wielkimi olchami. Wśród grubych pniów, ze strony burzy ośnieżonych srebrzyście, stała drewniana figura jakiegoś świętka. Hub nazwał go przed Machnickim świętym Janem. Kloc ten, z drzewa rzeźbiony prostacką ręką snycerza, był już zmurszały i popękany. Śniegi go teraz zadęły do połowy, na ramiona i na piersi wdziały mu nową, przezroczystą komżę, na głowę mitrę tajemniczego kształtu. Machnicki zbliżył się do figury i tam przystanął. Hub na widok lodu i ślizgawki, prawdę powiedziawszy, zapomniał o gościu i obowiązkach przewodnika. Rozpędzał się siarczyście po gładkim śniegu i ślizgał daleko w wyszorowanej podeszwami, czarnej smudze szczerego lodu. Gdy biegł, lód dżwiękał pod jego obcasami. Buzia chłopca zaczerwieniła się, jak rumiane jabłuszko...
Machnicki stał śród olch, na wzgórku, patrząc się pilnie w ów świat, przed oczyma roztoczony, tak nieopisanie piękny, — i w postać wyrzeźbioną z drzewa. O czemś swoim, najbardziej własnym, czym z nikim na ziemi nie byłby się w stanie podzielić, o duchu swoim wewnętrznym rozmawiał z biednym świętkiem wioskowym. Był to bowiem jakby obraz widomy jego własnej mocy, która jest bardziej wieczna, niż świat, i niedoli bardziej głębokiej, niż słabość kunsztu snycerza, który wykonał to dzieło. Zdało mu się widzieć na spękanej drzewnej twarzy, pod zasnuciem śniegowym uśmiech szczęścia, który jego własne serce przenikał, zapalenie się duszy ku świętości. Myśli jego stały się niejasne i niedające się wytłómaczyć na mowę. Rozgorzałymi oczyma patrzał na ten obraz świętej woli, która przecie nie zginęła i ostała się w ludzkiej pamięci na tę pamiątkę
Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.