Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

— To jakiż jegomość jest, — pan pułkownik, czy pan kapitan?
— Tylko major.
— A kiedy tatuś, słuszałem, mówił do jegomościa: ”Kochany szefie”...
— Byłem swego czasu pomocnikiem szefa sztabu w dywizji jednej pod generałem, nazwiskiem Kosiński, gdyśmy na Moskwę ciągnęli. Byłem także szefem batalionu. Dlatego tatuś nazywał mię ze swej łaski ”szefem”, bo u nas zawsze się tak do dawnych wojaków mówi: na kapitana — ”majorze”, a na majora — ”panie szefie”... Taki już zwyczaj.
Hub rozważał powzięte wiadomości w milczeniu. Po chwili, z głębokim przekonaniem, choć grzecznie i głosem pełnym szacunku oświadczył:
— Nie wiem, jak to można służyć w wojsku, być oficerem, a potem nie służyć. Jabym tam wiecznie służył!
Machnicki jakoś zawstydził się. Mówił z upokorzeniem:
— Czasami takie jest położenie, że służyć nie sposób...
— No, a dlaczego?
— Jakżeby ci to wytłómaczyć? Mały jeszcze jesteś, przyjacielu. Nie mogę ci tego jeszcze wyłożyć.
— Ja rozumiem...
— Widzisz... Honor nie pozwala.
— Jakiż to jest ten ”honor”, proszę jegomości? Tatko tosamo mi mówił, że ”honor” nie pozwalał służyć. Ale ja nie rozumiem wcale takiego honoru.
— Tak... Widzisz, dawniej naszym wodzem był wielki wojownik, Napoleon...
Hub wtulił głowę w ramiona, przyczaił się, usłyszawszy to imię. Z zaiskrzonymi oczami szeptem spytał:
— A jegomość pan go widział?