żył starannie, schował do szuflady, skrzywił się swoim zwyczajem i, podawszy mi flegmatycznie kończynę, usiadł przy biurku i wetknął nos w papiery. Patrzałem z podziwieniem na jego łysy czerep, gdy ten stary niedojda mruknął:
— Tam już napisałem... Należy wziąć ciepłe spodnie i wełniane skarpetki. Wiadoma rzecz... mgły... Miasto Hull nad morzem. Jeżeli brak panu pieniędzy, mogę pożyczyć trzysta franków bez procentu na trzy miesiące. Tak... Tylko na trzy miesiące.
”Zrobiło mi się haniebnie głupio. Azaliż ja — myślałem, — wziąwszy na się postać najzdolniejszego między chemiki, pojadę w wełnianych skarpetkach nad morze, aż do miasta Hull? Czemu nie kogo innego spotyka takie zaszczytne wyróżnienie, taki los szczęśliwy? Bo to los! W pracowni Mundsley’a, bez troski, o jutrzejszy obiad i dzisiejsze przyszczypki od butów, można pracować nietylko nad zdobyciem nowych wiadomości, ale i zaspakajać hypotezy, wydłubane ze swego własnego mózgu.
”Ta chemia ma swoje psie figle... Skoro człowiek raz w to błoto wlezie, jeżeli jeszcze powącha spraw niezbadanych a wiecznie nęcących, porywa go taka przecież szewska pasja odnajdywania nowych ”prądzeń” że gotów i o wełnianych skarpetkach mniej dokładnie pamiętać. A zresztą mój Tatku, zobaczyć Anglię, jej prawdziwie wielki przemysł, te cuda cywilizacji, te kolosalne skoki ludzkiego geniuszu! Zabrałem się i wyszedłem. Posiedziałem na Stapferwegu, a stamtąd, gnany niepokojem, ruszyłem na miasto. Zamiast wszakże zwołać publikę do Kropfa, gdzie tradycja surowo nakazuje oblewać wyjątkowe zdarzenia, puściłem się nad jezioro. Nie pamiętam, kiedy znalazłem się na drodze, prowadzącej do Westmunster. Ciemna mgła kąpała się we wzburzonych falach; rude, obdarte posz-
Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.