Za darmo ci będę zwoził tytoń i tracił fortunę na sardynki?
Konie wbiegły na podwórze i zatrzymały się przed gankiem dworu. Pan Cedzyna wylazł ze sanek i wszedł do sieni, z hałasem otrzepując buty ze śniegu. We drzwiach pokoju stał doktór Piotr.
— Co to? Ciebie, widzę, głowa boli! — zakrzyknął pan Dominik.
— Ale gdzież tam! — odpowiedział syn z przymusem.
— A cóżeś taki blady i skrzywiony!
Młody człowiek miał w rzeczy samej minę niewesołą.
Spojrzenie oczu jego dziwnie wyziębło i przyćmiło się smutkiem. Chodził z kąta w kąt, nerwowo paląc papierosa.
— Każę ja Jagnie podać barszcz, to ty mi zaraz nabierzesz rezonu. Bez barszczu, mówię ci, człowiek zawsze kiepsko się czuje.
— Ja nie będę mógł jeść, a zresztą... mało mam czasu.
— Mało masz czasu?
— Tak! — powiedział doktór Piotr szorstko; — ja... widzi ojciec... ja muszę jechać. Trudna rada... muszę jechać dla objęcia tego miejsca w Hull.
Pan Dominik nic nie rzekł. Nie zdejmując futra, ani czapki, usiadł na stoliku i zwiesił głowę. Nie zważał na to, co syn robi — nic nie widział. Czuł tylko, że mu duszno, ciasno we własnych piersiach. Radby był wyjść na świeże powietrze, ochłonąć i zebrać myśli, ale nie mógł jakoś dźwignąć się z miejsca. Młody człowiek porządkował papiery i książki rachunkowe, rozrzucone na stole. Wziął w rękę niewielki, stary, zatłuszczony notes, obwiązany brudną tasiemką, i przewracał w nim kartkę za kartką.
Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.