Strona:Stefan Żeromski - Wybór Nowel.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

niej, paliły się zabudowania folwarczne, rozlegał się trzask, łoskot. Ten i ów z kolegów, których biłem po twarzach i szarpałem za czupryny, sięgał do bagnetu, ażeby mię przebić i padał bezwładny. Rozbudzeni zaczęli mi pomagać, wysadzili okno i ciągnęli śpiących ku niemu.
Wreszcie powyskakiwali wszyscy.
Odnalazłszy w słomie swój sztucer belgijski, przypasałem bagnet i zaczaiłem się przy oknie. Głuchy trzask rozlegał się raz po raz: — wybijano ich po kolei, jak kaczki. Włosy wstawały mi na głowie...
Skoczyłem we drzwi, skąd dym wybuchał, mijałem puste izby, oświetlone smugami krwawego światła, wdzierającymi się przez serca okiennic i, dusząc się w dymie, doszedłem do jakiejś sionki.
Wybiłem okno, wyrwałem okiennicę i skoczyłem w kępę bzów, rosnącą tuż pod oknami. Za bzem ciągnęła się błotnista droga, do której dotykała rownina, jałowcem z rzadka zarosła. Zaczaiłem się w krzakach, wietrząc Niemców, jak pies. Zdawało mi się, że z tej strony nie ma nikogo.
— Skoczę, — myślałem, drżąc cały, choć spadały na mnie ogniste wiechcie palącej strzechy — popełznę między krzaki... może nie dojrzą...
Jednym susem wpadłem na środek drogi i, zgiąwszy się w pałąk, zamierzałem dopełznąć do pierwszego krzaka...
Nagle — ścierpłem! Naprzeciwko mnie szła rozwiniętym szeregiem kolumna konnicy. Na drodze szpilkęby znalazł od płonącego, strasznego pożaru.
Stanąłem na środku, jak słup, zdrętwiałem... Gdyby się wstrzymali, uciekłbym był na pewno, choćby w płomienie, — lecz że szli na mnie bystrym kłusem, coś we mnie prysnęło. Na twarze wrogów, na ich konie, głowice pałaszów padał czerwony blask ognia.