Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

mi przez Lecrane‘a na wiadomość o tajemniczych szeptach.
Znicz uśmiechnął się, bo choć odczuwał dobrze, iż Azjaci śledzą go pilniej i czujniej, niż przypuszczał przed kilkunastu jeszcze dniami, i że gotowi są na wszystko, aby tylko zmusić go do zaniechania wszczętej przeciwko nim agitacji, to jednak wprost śmieszną wydało mu się rzeczą, aby tą drogą chcieli dojść do celu, a przytem w takim dniu, jak dzisiejszy.
— Istotnie — odparł wesoło żonie — jakże można nawet przypuszczać, aby taki niedorzeczny zamach był możliwy w dzień piękny i słoneczny, gdy tysiące samolotów wycieczkowych krąży w powietrzu, wszystkie miejscowości nadmorskie są pełne gości, a policja powietrzna i lądowa czuwa nad bezpieczeństwem publicznem? Potrzebaby na to chyba całej armji!
Jakże się mylił!...

*

Trzy godziny lotu nad lądem Europy były jedną chwilą dla rozbawionej pary, której wtórował śpiewem i śmiechem również młody pilot Lecrane‘a, helikopter bowiem, lecąc wprost na zachód równo i bezpiecznie, nie wymagał napięcia uwagi.
Wreszcie przed lecącymi ukazała się połyskująca w słońcu, srebrno-sina tafla morza Północnego i spowita w zieleń parków i ogrodów stolica Ho-