Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Azjatów? — zapytała Ela, drgnąwszy na słowa pilota, i spojrzała trwożnie na narzeczonego.
Ale inżynier odparł spokojnie:
— Widocznie jacyś turyści japońscy, podróżujący po Europie.
— A oto jeden z nich leci — dodał Montluc, wskazując cienką, wydłużoną sylwetkę samolotu, rysującą się wyraźnie na seledynowem tle nieba w odległości kilkuset metrów z prawej strony „Cida“.
Ela i Jules zwrócili oczy w tę stronę i przyglądali się ciekawie statkowi.
— Jest i drugi! — zawołał nagle pilot. — Szybko lecą, skoro, opuściwszy po nas Scheveningen, już nas prześcigają.
Narzeczeni przechylili się jeszcze bardziej ku oknu.
Za pierwszym samolotem ukazała się w pewnej odległości sylwetka bliźniaczo do niego podobna. I rzeczywiście, oba statki prześcignęły helikopter Lecrane‘a.
Upłynęło zaledwie kilkanaście minut, a już pierwszy z samolotów znajdował się tak daleko przed „Cidem“, że sylwetka jego, skracając się stopniowo, tworzyła tylko plamkę na siniejącem tle nieba wschodniego, gdy nagle patrzący ujrzeli, że skręca ku północy, przecina drogę „Cida“, poczem wykręca się i leci dalej na wschód. Tymczasem towarzysz jego, trzymając się wciąż prawej