Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

i córka twa, o pani, leżą... Nasi już tam wtargnęli... wiążą ich.
Przy ostatnich słowach szarpnął gwałtownie rękoma, jakby usiłując rozerwać te więzy, o których właśnie wspominał. Nerwowa czkawka przerwała mu mowę, wyprężył się i padł na podłogę.
Znicz jednak nie zważał już na to, gdyż poskoczył ku żonie i objął ją troskliwie ramieniem.
— On mówi prawdę — szeptała, przymknąwszy oczy. — Tak, widzę, widzę! Lecą, porwani w noc ciemną! — poczem, oparłszy głowę na ramieniu mężowskiem, załkała cicho.
Znicz poprowadził płaczącą do otomany.
Pod pierwszem wrażeniem strasznej nowiny, w którą już nie wątpił, chciał biec do telefonu i zawiadomić o wszystkiem Parkera, lecz wzdrygnął się na myśl pozostawienia żony z leżącym wpobliżu niej Azjatą.
Prócz nich zaś trojga w mieszkaniu nie było nikogo więcej, bo przychodnia gospodyni, usługująca codziennie Zniczom, korzystała z odpoczynku niedzielnego. Wahał się więc, co czynić, i spoglądał jeszcze bezradnie na otwarte drzwi sieni, których nie zamknął był w pośpiechu, gdy w drzwiach tych stanął dr. Chwostek i, spojrzawszy na leżącego Azjatę, pochylił sie nad nim.
Głuchy lekarz zapowiedział był wprawdzie swe odwiedziny, ale Zniczowi wywietrzało to zupełnie z głowy pod wpływem wiadomości o porwaniu