prawnym językiem polskim — aby dał nam słowo, że na najbliższem posiedzeniu parlamentu Federacji europejskiej oświadczy, iż padł ofiarą mistyfikacji co do dostarczonej mu ustawy Związku palaczów opjum i że po głębszym namyśle cofa nagłość wniosku, tyczącego się zakazu imigracji azjatyckiej do Europy. W przeciwnym razie — tu wskazał na siedzących na ławie: Lecrane‘a, Elę i Montluca — straceni będą w jego oczach.
— Uprzedzamy przytem — dodał po chwili milczenia, jakby dla przekonania się, co za wrażenie sprawią te słowa na ojcu Eli — że wiemy już o depeszach gończych, wysłanych na Wschód, oraz do rządów państw azjatyckich i że zabiegi te na nic się nie zdadzą. Dajemy panu posłowi piętnaście minut do namysłu!
Zaledwie wymówił te słowa i zanim rażony niemi Znicz zdołał odzyskać przytomność umysłu, obraz znikł tak nagle, jak się ukazał, i zdawałoby się Zniczowi, że to tylko sen potworny, gdyby nie przekleństwo, które wyrwało się z ust stojącego obok Parkera.
Wielkie okno gabinetu srebrzyło się coraz bardziej białością świtu. Stojąca na biurku lampa oświetlała wyraźnie aparat radiotelefoniczny i czarną, pudełkową ramę telekinematografu.
Znicz, oparty jedną ręką o fotel, drugą potarł zroszone potem czoło. Wargi mu drżały, ale z poza zębów zaciśniętych padł wyraz pełen stanowczości:
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.