państwa Niebieskiego, jak betel lub haszysz w południowych krainach Azji. Pożądanie go było silniejsze śród ludu prostego, niż wszelkie zakazy. Gdy więc nabywanie narkotyku drogą legalną stało się niemożliwe, zdobywano go potajemnie, a pośrednikiem stało się bractwo z nad Hoang-Ho. Nie dziw, że rosło i potężniało, zyskując wpływy coraz większe i rozporządzając ogromnemi kapitałami.
W chwili, gdy Bełtys lama zaczął snuć swe projekty, a myśli jego promieniowały na wszystkie krainy Azji — bractwo, które nazywano już powszechnie Związkiem palaczów opjum, dosięgło takiej potęgi, że nawet rząd chiński drżał przed niem.
Zorganizowane jako olbrzymia armja żołnierzy, zespolonych uroczystą przysięgą, której złamanie karane było zawsze śmiercią, posiadało placówki na całym świecie, gdzie tylko skupiły się gromadki przedstawicieli rasy żółtej. Dzięki też środkom posiadanym i potrzebie przemycania zakazanego narkotyku, rozporządzało własnemi linjami komunikacji powietrznej. Krążyły po nich niezmiernie szybkie i lekkie ortoptery i helikoptery, rzekomo własność bogatych turystów, zręcznie omijające posterunki policji powietrznej, ale w razie zaczepienia meldujące się zawsze dokumentami w jak największym porządku. Rozporządzało wreszcie portami i składami, ukrytemi w niedostępnych zakątkach ziemi.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.