wością, którą niekiedy produkują się sztukmistrze. Oto potrafił tak ściągać muskuły w stawach rąk i wydłużać stawy, że mógł wydobyć ręce nawet z silnie ściągniętych więzów. Będąc jeszcze studentem, odkrył tę właściwość swoją przy ćwiczeniach gimnastycznych i demonstrował ją nieraz zdumionym kolegom. Teraz przypomniał ją sobie i postanowił spróbować, czy jeszcze nią włada, choćby dla przekonania się, co go tak uwiera.
Wyprężył więc poza plecami skrępowane ręce, ściągnął muskuły, wydłużył stawy prawej ręki i niedostrzegalnym ruchem zaczął wysuwać ją z więzów. Serce zabiło mu radośnie, przekonał się bowiem, że ręka wysuwa się zupełnie swobodnie. Po chwili była wolna. Wówczas opuścił ją cicho i nieznacznie na poduszki kanapy i podsunął pod siebie.
Zaledwie jednak dotknął twardego przedmiotu, który mu tak dokuczał, ogarnęło go gwałtowne wzruszenie. Otworzył oczy. Azjaci siedzieli wciąż przy stole, zajęci rozmową.
Z niezmierną ostrożnością, aby nie zwrócić ich uwagi, wysunął znaleziony przedmiot z pod siebie i wkrótce trzymał go już w ręce.
Oczy jego, zwrócone na Azjatów, błysnęły dziko. Jedna jeszcze sekunda, a leżeliby obaj bez życia.
Ów przedmiot, trzymany obecnie w zaciśniętej kurczowo dłoni młodego inżyniera, był bowiem
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.