jego własnym dziesięciostrzałowym pistoletem pneumatycznym najnowszego systemu, bronią zabójczą, nie wydającą wcale huku, jak dawne pistolety, nabijane prochem. Lekki trzask, podobny do klaśnięcia, pocisku, wypadającego z lufy, oto wszystko, co zwiastowało działanie tej broni.
Widocznie podczas rewizji — a że Azjaci przeszukali kieszenie więźniów, tego dowodem był dla Lecrane‘a odczuwany w kieszeni na piersiach brak portfelu — pistolet ten wysunął się na miękkie poduszki kanapy i pozostał tam niespostrzeżony.
— Strzelić, czy nie strzelić? — zakotłowało w mózgu inżyniera.
Ale przyszła rozwaga. Nie wiedział, wielu jeszcze Azjatów znajduje się w helikopterze. Ela i Montluc nie odzyskali może jeszcze przytomności. W razie więc nawet pokonania załogi byłby pozostawiony własnym siłom, nie wystarczającym dla kierowania wielkim statkiem. A jeżeli podczas walki pociski uszkodzą maszynerję? Jeżeli wreszcie drugi helikopter Azjatów znajduje się wpobliżu i zaalarmowany będzie przez walczącą załogę sygnałem elektrycznym?
Wszystkie te względy zdecydowały Lecrane‘a. Odzyskany pistolet schował nieznacznie do kieszeni, oswobodzoną rękę wsunął zpowrotem do więzów, poczem podniósł się i siadł na kanapie.
Na ruch ten więźnia obaj Azjaci zwrócili się ku niemu.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.