niał ich niepokój coraz większy, skoro zaś usłyszeli namiętny okrzyk Lecrane‘a, zaparli oddech, gdyż byli pewni, że dozorcy rzucą się na skrępowanego inżyniera.
Zamiast wszakże spodziewanej walki, w kajucie zapanowała głęboka cisza. Tylko szum śmig helikoptera i szelest powietrza, ocierającego się o kadłub pędzącego statku, tworzyły przeciągłą melodję bez końca.
Ela, która na ostatnie słowa ukochanego zerwała się z kanapy i, zapominając o skrępowanych nogach, chciała pośpieszyć ku niemu, zachwiała się i osunęła zpowrotem na poduszki. W oczach jej stanęły łzy gniewu i bezsilności, a drżące wargi powtarzały okrzyk narzeczonego:
— Dzicy Azjaci, dzicy Azjaci!
Minęła może godzina śród tej ciszy, gdy otworzyły się drzwi, wiodące do przedniej części statku, i ukazała się w nich kosooka głowa trzeciego Mongoła.
Jak się można było domyślać z intonacji głosu, zaglądający pytał o coś, a na pytanie to jeden z obecnych w kajucie Azjatów odparł krótko:
— Ułan daba! — poczem głowa pytającego znikła za drzwiami i znów cisza zaległa kajutę.
Ela, leżąca najbliżej tych drzwi, dosłyszała wyraźnie odpowiedź i tajemnicze wyrazy utkwiły jej w pamięci.
— Ułan daba, ułan daba? — powtarzała w myśli i nagle przypomniała sobie, że gdzieś czytała,
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.