czy też słyszała, iż ułan znaczy po mongolsku czerwony, kto wie zatem, czy rzucone przez dozorcę wyrazy nie oznaczają nazwy miejscowości, w której samolot ma wylądować?
Spojrzała na narzeczonego, ale twarz jego zasłaniali Azjaci, siedzący przy stole, Montluca zaś wcale dojrzeć nie mogła, gdyż kanapa jego znajdowała się wprost za jej głową w głębi kajuty. Wreszcie ogarnęło ją ciężkie znużenie, a choć postanowiła sobie mocno, że mu nie ulegnie, to jednak, zaledwie przymknęła oczy, myśli jej zaczęły się mącić, blednąć — i zasnęła.
Obudził ją nieznośny ból w skrępowanych rękach i nogach. Z piersi wyrwał się jęk cichy i uniosła się na poduszkach.
Już światło rodzącego się dnia przenikało do kajuty przez obszerne okna. Lecrane i Montluc siedzieli na swych kanapach. Na pobladłych, znużonych ich twarzach znać było tłumiony gniew.
Azjaci stali przy oknie, wpatrzeni w przestrzeń.
Nagle jeden z nich przechylił się naprzód i zawołał:
— Ułan daba!
Ela zapomniała o bólu. Okrzyk ten i oczy Azjatów, wpatrzone gdzieś w głąb, za okno, potwierdzały jej nocne domysły. Domysły te zamieniały się teraz w pewność. Przynajmniej wie, dokąd lecą.
Jednocześnie Lecrane uniósł się z kanapy i wpatrzył chciwie w okno. Przy wzrastającem świetle
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.