Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

potem i brudem, i spuszczani ze schodków samolotu.
Gdy wreszcie odwiązano im chusty, zasłaniające oczy, a natomiast przewiązano temi chustami usta, znaleźli się usadowieni na długiej ławie, oparci plecami o krawędź stołu, stojącego w typowej izbie chaty rosyjskiej.
Oba okienka izby zasłaniały okiennice, z pułapu zaś zwieszała się starodawna żarowa lampa elektryczna, oświetlając żółtym blaskiem piec obszerny, ikony w kącie, ściany bielone, a na jednej z nich wprost przed siedzącymi przyrząd radjotelefoniczny z telekinematografem.
U każdego końca ławy stanął zbir z obnażoną szablą w ręce.
Ubrany wytwornie po europejsku Mongoł zbliżył się do radjotelefonu. Wywiązała się długa rozmowa telefoniczna w języku mongolskim, poczem rozmawiający odszedł za stół.
Więźniowie nie mogli widzieć, co się tam dzieje, ale słyszeli namiętne, szybko rzucane słowa. Zapewne toczył się spór o nich. Stopniowo spór łagodniał, i wreszcie jeden z mówiących przystąpił do telekinematografu, połączonego z telefonem głośno mówiącym.
Więźniowie drgnęli i wyprostowali się na ławie. Serca ich zabiły gwałtownie, a rozgorączkowane oczekiwaniem oczy przywarły wprost do telekinematografu, bo Azjata mówił po francusku, wzywając Warszawę, a w niej posła Adama Znicza.