Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

buchy gniewu i oburzenia ze strony obcego pilota, pracującego teraz gorliwie przy maszynerji statku.
Wreszcie, gdy Ela skończyła, zawołał:
— I ja służyłem takim rozbójnikom! Ale mam przynajmniej tę satysfakcję, że ci trzej, z którymi rozprawić się chciałem już dawno, ponieśli karę zasłużoną.
— Nie byli to jednak ci — zauważył Lecrane, zwracając się do Montluca — których widzieliśmy w Scheveningen i którzy napadli na nasz helikopter. Nieprawdaż?
Montluc skinął potakująco głową, a obcy pilot, słysząc słowa inżyniera, przerwał nagle pracę.
— Nasz helikopter — rzekł — nie był wcale w Scheveningen i nie staczał żadnej walki w powietrzu. Musicie mi to wyjaśnić.
Lecrane, zdziwiony tem zagadkowem oświadczeniem, opowiedział treściwie dzieje pobytu z Elą w holenderskich kąpielach morskich i napad dwóch helikopterów azjatyckich na jego statek w drodze powrotnej do Warszawy.
Pilot słuchał uważnie, poczem mówił zwolna, jakgdyby kombinował jeszcze w myśli przebieg zdarzeń:
— Teraz rozumiem wszystko. Chcieli zmylić pościg w razie, gdyby spostrzeżono ich zbrodnię. Wczoraj w południe opuściliśmy miejsce chwilowego postoju: chatę, kupioną od kolonisty rosyjskiego w dolinie Ułan daba, dążąc na zachód, gdy