nacji rządów azjatyckich, wypierających się wszelkiego udziału w tym gwałcie.
— A ja — rzekł pilot chana Dżassaktu, wysłuchawszy relacji inżyniera — podejrzewałem już dawno, że Mongołowie coś knują!
— Jakżeś się pan do nich dostał? — wtrącił Montluc, zaciekawiony.
— Prawda, nie przedstawiłem się wam jeszcze. Ale sami przyznacie, że w chwilach takiego podniecenia, jak ta, którą przeżywamy, łatwo o tem zapomnieć.
Jestem Szwajcar, Jan Stretter z Lozanny, z zawodu pilot i mechanik lotniczy. Będąc w roku ubiegłym w Genewie, dowiedziałem się od przyjaciela, że pewien bardzo bogaty książę azjatycki: chan Dżassaktu, poszukuje zdolnego pilota i mechanika. Udałem się więc pod wskazanym adresem nie dlatego, aby mi było źle w Europie, boć wszyscy mamy teraz chleba poddostatkiem, ale lubię bardzo podróże, uśmiechnęła mi się więc myśl zobaczenia nowych krain i ludzi.
Posadę otrzymałem bez trudu. Z początku było mi bardzo dobrze. Ciągle w ruchu, ciągle w podróżach niemal z krańca w kraniec świata, płacony i odżywiany doskonale, nie miałem nic do zarzucenia moim Azjatom. Po pewnym czasie, gdy poduczyłem się już nieco mongolskiego języka i Azjaci moi przekonali się, że znam się na rzeczy i służę im wiernie, spadł na mnie zaszczyt nielada. Mianowano mnie kierownikiem szkoły pilotów.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.