Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

wprost jakiś szał żywiołowy ogarnął Azjatów, że z oczu ich wyziera niecierpliwość dzika, pytanie namiętne: Kiedy?
Doznawałem wrażenia, że po tych tłumach przebiega potężny prąd magnetyczny, że działają pod wpływem jakiegoś nakazu niewidzialnego, obojętni na politykę swych rządów, utrzymujących stosunki przyjazne z Europą, i znów zdawało mi się, że słyszę okrzyk: Bełtys lama!
Wówczas to usłyszałem po raz pierwszy nazwisko posła polskiego, Znicza, wymówione przez tych Azjatów, których rozkazów musiałem słuchać, a którzy przywieźli was do Ułan daba, będącego, jak mi się zdaje dzisiaj, także wielkim punktem zbornym Azjatów, i dowiedziałem się o jego akcji.
Nie zdając sobie sprawy z następstw, jakie to za sobą pociągnie, wtrąciłem raz nierozważnie do ich rozmowy uwagę, że widocznie i ojciec pani musi wiedzieć o tem wrzeniu, ogarniającem Azję przeciwko Europie, którego istnienie zdołałem sam już stwierdzić.
Omal, że nie przypłaciłem życiem tych lekkomyślnych słów. Azjaci rzucili się na mnie z podniesionemi pięściami. Ale snadź byłem im jeszcze potrzebny, bo skończyło się na groźbie śmierci, jeżeli na przyszłość odważę się podczas lądowania wyjrzeć z helikoptera lub podsłuchiwać rozmów przez nich prowadzonych. Od tego czasu traktowali mnie, jak szpiega. Wciąż byłem strze-