Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamierzony pogrom skończył się klęską tłumu, podjudzonego nierozważnem hasłem, miał wszakże ten skutek dodatni, że zbudził w masach, zapomniany i uśpiony pod wpływem długotrwałego pokoju i dobrobytu, zapał do walki z nadciągającemi hordami. To też, gdy na murach miejskich zjawiły się odezwy rządu, wzywające pod broń milicję krajową, pośpieszono do lokalów mobilizacyjnych, aby spełnić obowiązek obywatelski.
Jeżeli jednak większość poczuwała się do tego obowiązku, to nie zabrakło też w olbrzymiem mieście malkontentów, a na czele ich stanął wnet, oczekujący tylko na taką okazję, przeżytek wszelkich demokracyj, Narcyz Alfons Ludek.
Dawno, jak wspomnieliśmy, przeżyły się już idee ludowładztwa, uroszczenia, że pierwszy lepszy analfabeta ma prawo ferować wyroki na Arystydesów, że „lud“, choćby najciemniejszy, władcą jest z racji swej liczby, wreszcie ów podział ludzi na jakieś odrębne gatunki — klasy, nienawidzące się wzajemnie. Oświata powszechna i gorzkie doświadczenia zrobiły swoje, pchnęły ludzkość na drogę panowania rozsądku w rządach, lecz nie mogły, niestety, jeszcze wyplenić najgorszego wroga ładu i prawdziwego postępu: ćwierć i pół inteligencji, tych ludzi zbyt leniwych do istotnej kultury ducha, okrzesanych duchowo tylko powierzchownie, a zaliczających siebie także do inteligencji, choć z natury rzeczy byli jej za-