nazywał mistrzem, z głuchą nienawiścią w sercu, bo nic bardziej nie rozdrażnia takich charakterów, jak poczucie własnej niższości.
Przeniósł się tedy do obozu altruistów i pacyfistów, a wyszperawszy w starych kronikach górnolotne hasła ludowładztwa, jechał śmiało na tym koniku
Znalazł też legjon zwolenników śród tych ćwierć- i pół- inteligentów, będących zawsze w opozycji w stosunku do tego, do czego sami nie dorośli, zachwycających się dosadnością wyrażeń, tudzież wszelkim kabotynizmem, który od niepamiętnych czasów potrafił panować nad nimi. Teraz zaś przyłączyło się jeszcze do tego uczucie strachu przed wstrząśnieniami, mogącemi wytrącić ich z tak wygodnego toru beztroski.
Od chwili pierwszych wystąpień Znicza przeciwko Azjatom, sfery te, nie mogące zrozumieć istoty zatargu i nie umiejące kroczyć prostą drogą myślową, a wskutek tego dopatrujące się we wszystkich działaniach mężów stanu celów ubocznych, niskich, wykombinowały sobie, że poseł warszawski działa dla pewnych ukrytych korzyści osobistych, a gdy zatarg zaostrzył się groźnie, całą winę tego przypisały jemu. Prostym zaś wynikiem takiego rozumowania stało się hasło zażegnania, bądź co bądź, zatargu i osiągnięcia porozumienia z Azjatami.
Nadeszła tedy dla Narcyza Alfonsa Ludka chwila, na którą długo oczekiwał.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.