Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie ptakiem nieprzyjacielskim, staczał z nim walkę, i często oba obezwładnione spadały na ziemię, roztrzaskując się tam na miazgę.
Nieliczne tylko dosięgały celu, ten jednak, który zdołał tego dokonać, mścił się za swych towarzyszów dotkliwie. Rażony pociskami palącemi krążownik można było uważać za stracony.
Tak oto na tysiące stóp nad ziemią wrzała walka straszliwa.
Rozdarta na dwie części flota azjatycka stawiała dzielnie czoło zajadłej eskadrze polskiej. Okazało się, że nietylko przewyższa przeciwnika liczbą, że nietylko posiada wszelkie nowoczesne urządzenia techniczne, ale także rozporządza nieznanemi środkami bojowemi. Tak naprzykład krążownik „Gdańsk“, choć posiadający, jak inne, pancerz, zabezpieczający go przeciwko promieniom palącym, rozpadł się, skruszony poprostu w tajemniczy sposób na drobne części, i niewielu tylko ludzi z załogi jego ocalało przy pomocy spadochronów automatycznych.
Słabła więc stopniowo eskadra polska, pomimo ożywiającego ją ducha bohaterstwa, ale sztab jeneralny polskiej armji powietrznej, usadowiony w zajętym z powodu zdrady Rosjan Borysowie, czuwał nad losami bitwy, widząc jej przebieg i otrzymując bez przerwy depesze radjotelefoniczne z pokładu „Warszawy“.
Admirał Warski odczuł chwilę krytyczną, to też, zanim biorący górę Azjaci zdołali dokonać