tudzież o zwołaniu nadzwyczajnej sesji kongresu. Wiadomości te jednak nie przyniosły ulgi.
Zagłada Polski zdawała się nieuniknioną...
Do drzwi sali zapukano zlekka. Zjawił się sekretarz prezydenta, przynosząc najświeższą depeszę:
„Straże przednie nawały azjatyckiej dotarły do linji Bugu“.
Szeptem przerażenia powitano nowinę i oczy wszystkich zwróciły się ku prezydentowi.
Lecz prezydent, pobladły ze wzruszenia, milczał, ściągnąwszy brwi. Wreszcie rozłożył ręce ruchem człowieka zrezygnowanego i szepnął:
— Ha, będziemy się bronili do ostatka!
Ciche te słowa wywołały skutek niespodziewany.
Z krzesła zerwał się, jakby poderwany sprężyną, poseł piński.
— Panie prezydencie, proszę o głos!
Mówił głosem nienaturalnym, podnieconym, jakby nareszcie przezwyciężył wahanie, targające długo duszę, i postanowił wyrzucić z siebie, bądź co bądź, wszystko, co go gnębiło.
— Proszę! — odparł szybko prezydent i wyprostował się w fotelu.
— Panie prezydencie, panowie członkowie rady! Mamy więc bronić się do ostatka, to jest pozwolić, aby nieprzyjaciel przeszedł po naszych trupach dalej na Zachód, pozostawiając za sobą gruzy i zgliszcza? Widzicie przecież, co się dzieje. Front przerwany, Azjaci dotarli do Bugu, co zna-
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.