być może, przez przywidzenie, zagłębił się w papierach, rozłożonych na biurku.
Wreszcie sięgnął do kieszeni surduta, przypominającego krojem dawne ubrania wojskowych z wielkiej wojny, i wydobył zwitek papierów.
Był to ów dokument, który otrzymał był świeżo przez swych ajentów.
— „Związek palaczów opjum“ — przeczytał w tytule pierwszej kartki, i na ten widok w umyśle jego zamigotało błyskawicznie rozwiązanie zagadki.
Tak, czuć palarnię opjum!
Taką wonią przesiąka człowiek, oddający się zgubnemu nałogowi. Przesiąka mocniej, niż palacze tytuniu dymem tego ziela.
I przypomniał sobie, jak niegdyś, gdy zwiedzał Daleki Wschód, zaprowadzono go do tajnej palarni opjum. Cały jej lokal, wszystkie w nim sprzęty taką właśnie wonią nasiąkły. Tam jednak woń była ostra, przenikliwa, tu zaś w tej chwili odczuwał zaledwie jakby dalekie, niezmiernie słabe jej tchnienie i wkońcu nie mógłby rozstrzygnąć z pewnością, czy ją czuje istotnie, czy też wrażenie, które odnosi, jest tylko przypomnieniem woni opjum, przypomnieniem, wywołanem przez odczytanie tytułu dokumentu, trzymanego w ręku.
Nie chciał jednak niepokoić żony i córki rozważaniem tego zagadnienia, a ponieważ czas naglił, referat zaś musiał być wykończony, szybko więc doszedł do pożądanego wniosku, że uległ złudze-
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.