Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

wej, wywołanej przez potężny choć zły genjusz, umiejący wyzyskać to, co nurtowało już dawno w sercach azjatyckiego mrowia. Ten, który przybrał symboliczne imię wielkiego najeźdźcy z przed wieków, od celu swego nie odstąpi, a prośba o zawieszenie broni wzmocni tylko jego pychę i podnieci triumfujący fanatyzm, ujawni bowiem słabość naszą i upadek ducha. Musimy zatem pomimo zwątpienia, wkradającego się do naszych serc, walczyć do ostatka, musimy zdwoić jeszcze, jeżeli to jest możliwe, wysiłki nasze!
Już w czasie mowy Znicza do uszu zebranych zaczęły dolatywać z ulicy głuche odgłosy wrzawy, wrzawy dziwnie przejmującej. Zdawałoby się, że jeden olbrzymi jęk ciągnie przez ulice miasta. Gdy Znicz kończył, jęk ten stał się tak wyraźny, że kilku zaniepokojonych członków rady, a śród nich i poseł piński, pośpieszyło do okien.
Znicz skończył, a w tejże chwili poseł piński, wskazując na okno, zawołał z gorzką ironją w głosie:
— Oto odpowiedź dla posła warszawskiego!
Wszyscy teraz rzucili się ku oknom.
Przez wyloty ulic, wiodących na plac przed pałacem prezydenta, wylewał się tłum olbrzymi, złożony przeważnie z kobiet, dzieci i wyrostków, mężczyźni bowiem prawie wszyscy znajdowali się już na placu boju lub w obozach ćwiczebnych.
Tłum śpieszył na plac, jęcząc i zawodząc. Wyciągały się ręce i oczy zwracały błagalnie ku pa-