Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

Zjednoczonych, owinięta wielką flagą gwiaździstą, na niej zaś, oparta rękoma o pulpit, dobrze znana postać prezydenta wielkiej Rzeczypospolitej Amerykańskiej, otoczonego z obu stron trybuny i w głębi zwartym zastępem ministrów, senatorów i posłów.
Na wszystkich twarzach malowało się skupienie ducha i odczucie powagi sytuacji.
— Panie prezydencie i panowie przedstawiciele Rzeczypospolitej Polskiej! — mówił po francusku prezydent Stanów Zjednoczonych, składając zebranym ukłon skinieniem głowy. — Opatrzność zrządziła, że przypadł mi w udziale zaszczyt, którego doniosłość głęboko odczuwam, zawiadomienia Federacji państw europejskich, a przedewszystkiem zagrożonej bezpośrednio Polski, o powziętej właśnie przez zjednoczone na wspólnem zgromadzeniu: senat i izbę posłów Rzeczypospolitej Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej jednomyślnej decyzji pośpieszenia z pomocą Europie w tym krytycznym momencie.
Współczuliśmy od początku najazdu azjatyckiego szczerem sercem Europie, ale ociągaliśmy się z powzięciem tej decyzji, w nadziei, że może powiedzie się wam samym złamać potęgę wroga białej rasy. Skoro jednak widzimy, że nie jesteście w stanie pokonać go, co grozi zagładą cywilizacji europejskiej, musimy stanąć u waszego boku i użyć przeciwko najeźdźcom środków, które wiedza dała nam w ręce. Środki to straszne, niech