skałkowego muszkietu z osiemnastego wieku, jak pocisk „Grubej Berty“ od bomby lontowej.
W regularnych odstępach czasu wylatywały one z przeraźliwym świstem z przyrządów, ustawionych pod kątem kilkudziesięciu stopni, nie pozostawiając żadnego śladu po sobie i, zatoczywszy ogromny łuk w przestworzu, spadały na głowy Azjatów ze sfer, w których króluje już geocoronium, ów gaz lżejszy od azotu, bowiem takiej wysokości ogromnej musiały sięgać, aby spaść na cel upatrzony w odległości dwóch, trzech, a nawet czterech tysięcy kilometrów!
Amerykańscy attachés wojskowi przy armjach Federacji europejskiej informowali dokładnie władze swoje na zasadzie raportów wywiadowców o położeniu frontu nieprzyjacielskiego, dowódcom więc eskadr amerykańskich pozostawało tylko obliczenie kątu wypadowego pocisku i nastawienie jego mechanizmu, aby trafił do tak odległego celu.
Zdobywanie informacyj ułatwiały także, już w kilka godzin po rozpoczęciu akcji, posłane przez dowództwo floty amerykańskiej na front sprzymierzonych niewielkie balony fotografujące i rejestrujące automatycznie rozległość linij bojowych wroga, a wykonane z materji całkiem przezroczystej i wchłaniające promienie słoneczne, jak powietrze, niewidoczne zatem zupełnie już na wysokości paru tysięcy stóp, umieszczone bowiem w nich przyrządy rejestrujące stawały się na tej
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.