Ku nim więc przedewszystkiem Znicz skierował swe kroki.
W pokoju chorej zastał też d-ra Chwostka.
Pani Ira była spokojna. Przemożny wpływ starego lekarza pozwolił jej znieść i ten cios bolesny. Z uśmiechem nawet na poważnej twarzy powitała męża.
Znicz, pochyliwszy się nad łóżkiem córki, pocałował ją w czoło.
Ela otworzyła oczy i, ujrzawszy ojca, wyciągnęła ku niemu ręce.
— Ojcze — zawołała cicho — ojcze, znów stał się cud! Doktór mi powiedział. Azjaci uciekają!
— Uciekają, uciekają — powtórzył poseł, przytulając uradowany córkę, gdyż po raz to pierwszy od chwili, gdy zaniemogła tak ciężko, widział ją przytomną, nie bredzącą w malignie.
— Tak, córuchno, cud — szeptał, całując bujne jej włosy — bo i ciebie Bóg mi oddaje!
Gdy wszakże, nacieszywszy się powracającą do zdrowia i opowiedziawszy żonie o przebiegu posiedzenia parlamentu wersalskiego, znalazł się z doktorem Chwostkiem w swym gabinecie, zapanowała tam chwila głębokiej ciszy, bo wkradła się znów do serca Znicza troska, powróciło to splątane w jeden węzeł uczucie wstydu i lęku, które opanowało go było w samolocie.
Ciszę przerwał bezdźwięczny głos głuchego lekarza.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.