Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

szy od niańczenia dzieci, a skończywszy na zimnem morderstwie — wykonywanych z jednakową skrupulatnością i sumiennością — cicho stąpających i usuwających się każdemu z drogi, kosookich, żółtolicych przybyszów.
Beztroskie, syte, posiadające teraz zawsze środki na opłacenie swych przyjemności, masy europejskie wyręczały się chętnie w wielu zajęciach, czy to domowych, czy też gospodarskich, zabawnemi dla nich, posłusznemi, jak marjonetki, postaciami, uważając je za nieszkodliwe, bowiem obce, których, jako nieobywateli Polski i Federacji europejskiej, pozbyć się łatwo. Masom tym dogadzało wysługiwanie się obcymi przybyszami, brakło zaś zmysłu wstrętu rasowego, tak właściwego rasie anglo-saskiej.
Najście więc Mongołów, ciche, przeciskające się wszystkiemi najwęższemi szczelinami granic, trwało bez przerwy.
Znalazły się wszakże umysły spostrzegawcze, które, badając stopniowy wzrost zjawiska, dostrzegły wkońcu niebezpieczeństwo i zatrąbiły na alarm.
Śród pierwszych, którzy to uczynili, był Adam Znicz.
I całkiem naturalnie.
Bo jeżeli nawet na olbrzymich przestrzeniach państw napoły mongolskich, utworzonych na miejscu byłego imperjum rosyjskiego, zaniepokojono się tem zjawiskiem, to cóż mówić o Pol-