— Kogo? — spytał Znicz już śpiący.
— Tego Azjatę! — odparła głosem stanowczym.
— Ach, nie bądźże dzieckiem, Iro! — zawołał, całując bujne jej włosy.
Cichy Wersal zaludniał się samolotami posłów wszystkich państw Europy, spadającemi z niebios na jego place lotnicze bądź to pojedyńczo, bądź też po kilka naraz.
Niebawem długie sznury tych dziwnych pojazdów ciągnęły ulicami miasta, zdążając ku parlamentowi sfederowanej Europy, a zatrzymawszy się na chwilę przed gmachem, ruszały dalej na wyznaczone sobie miejsca.
W obszernych kuluarach i salach parlamentu zbierał się coraz liczniej tłum różnojęzyczny. Obok rosłych, barczystych Anglosasów i Skandynawów przesuwali się gwarni, ruchliwi, przeważnie średniego wzrostu, przedstawiciele rasy romańskiej; ociężali Niemcy rozprawiali poważnie w sąsiedztwie wesołej gromadki Polaków, opowiadających sobie najświeższe anegdoty; tu Bułgar targował się o coś z Grekiem; owdzie Rumun przeglądał się w zwierciadle marzącemi oczyma. Gdzie znalazł się Czech, tam padały liczby, albo rozprawiano o muzyce, a Rosjanie zapraszali się śpiewnym głosem do bufetu.