postać posła warszawskiego, a zarazem jednego z twórców federacji, zwracała uwagę nawet śród tego tłumu, zebranego z różnych krańców Europy. Liczne dłonie wyciągnęły się ku niemu i zwartym pierścieniem otoczyli go poplecznicy wniosku zamknięcia granic Europy dla Azjatów, dopytując o nowiny.
— Bądźcie pewni — odparł — że najupartsze głowy pacyfistów i altruistów przyznają nam słuszność, skoro przedstawię dowody, które świeżo zdobyłem.
Wymówiwszy te słowa, wzbudzające zaciekawienie powszechne, przedarł się przez ciżbę przyjaciół i, zamieniwszy jeszcze kilka zdań z kolegami Polakami, skierował się ku wydziałowi spraw azjatyckich.
I tu powitano go ze szczerym szacunkiem. Znicz udał się wprost do gabinetu szefa wydziału, znanego orjentalisty.
— Kochany profesorze — rzekł do śpieszącego ku niemu od biurka uczonego — przychodzę do was w sprawie ważnej, wymagającej tajemnicy.
Orjentalista skinął poważnie wielką głową o wypukłem czole i spojrzał pytająco na gościa oczyma jasnemi, jakby wyblakłemi, zapraszając go jednocześnie ruchem ręki do stojącej w kącie gabinetu otomany.
Znicz opowiedział przyciszonym głosem zajścia poprzedniego wieczora i, dobywając z teki taśmę metalową, podał ją uczonemu.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.