Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

...„I to także... Już wszystko... A ustawy związku niema?... Nie... Szukaj jeszcze... Niema... Może gdzie indziej?... Ju, Czandu rozkazuje ci!... Pomyśl Ju, dobrze pomyśl... Czy niema tu, czy nie czujesz ustawy związku?... Niema?... Nie... W szafce?... Nie... Więc mu jej nie dał ten, który już nie żyje?... Dał... Polak ma ją przy sobie“.
— Słowa — zauważył profesor — wymówione niezwykle głośno, widocznie w uniesieniu.
Znicz nie odpowiadał. Pobladły ze wzruszenia, odtwarzał sobie w umyśle cały przebieg wizyty nocnej. Widział ją teraz w szczegółach najdrobniejszych.
— Już kończę — mówił profesor. — Po słowach: „Polak ma ją przy sobie“ dłuższa pauza i znów głos rozkazującego: „Zabrał?... Przekleństwo mu!... Czang, obudź go. Nie mamy tu już nic więcej do roboty... Masz fotografje?... Mam, Hsu... Wszystko w porządku, na miejscu?... Wszystko... Idziemy“.
Szef wydziału azjatyckiego położył papier na biurku.
— Cóż powiesz na to, delegacie? — spytał, zwracając wzrok zaciekawiony na gościa.
Znicz już ochłonął i, potarłszy ręką wyniosłe czoło, odparł:
— Przedewszystkiem, profesorze, powierzam twej pieczy taśmę i jej przekład, o którego kopję poproszę. Strzeż ich dobrze, skoro mówisz, że ręka Azjatów i tu już sięga... Choć — tu głos jego