ten zgryźliwy, dobrowolny starzec śród ludzi, podrwiwających z jego dziwactw.
Powszechnie też nazywano go ojcem lub dziadkiem, o co się wcale nie gniewał, wiecznie zajęty teraz dociekaniami psychicznemi.
I Znicz nazywał go ojcem, lecz w ustach posła wyraz ten miał brzmienie serdeczne, od dziesięcioleci bowiem łączyły ich stosunki zażyłej przyjaźni. Mieszkając w jednym domu, spotykali się często i schodzili na gawędy, z których wywiązywały się niejednokrotnie zacięte dysputy, praktyczny bowiem, choć głęboki i dalekowidzący umysł Znicza nie mógł się godzić z zupełnem abstrahowaniem przez Chwostka potęgi materji od potęgi ducha.
Te wszakże spory sierdziły starca tylko na kilka godzin lub dni, poczem pomiędzy dziwakiem a posłem warszawskim do parlamentu Europy sfederowanej nastawała dawna harmonja.
I teraz więc na zaproszenie Znicza ruszył za nim i Parkerem do windy.
Panie oczekiwały już w jadalni z wieczerzą.
Na widok wchodzących Ela zerwała się, aby powitać ojca i powiększyć liczbę nakryć na stole. Pani Ira wyciągnęła ku przybyłym rękę.
Pomimo zrzeszenia się ludów i zaniku pojęć o władzy absolutnej, pozostała na świecie jedna monarchini wszechwładna i czczona przez miljony: moda. Kapryśnica ta nakazała teraz kobietom ubierać się w suknie rzymskie.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.