Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Ira i Ela zastosowały się do tego nakazu, i trzeba przyznać, że uroczo wyglądały w białych, wełnianych stolach, ściągniętych lekko błękitnemi paskami, ozdobionych u szyi i rękawów błękitnemi również szlakami z wyhaftowanemi na nich srebrem kwiatami. Wyglądające z pod stoli również błękitne, safjanowe ciżemki, starorzymskie calceae, uzupełniały ten strój najmodniejszy.
Pod rączkami Eli szybko stanęły na białym obrusie jeszcze dwa nakrycia niklowo-glinowe, połyskujące w świetle lampy słonecznej, a w ustawionym na elektrycznej maszynce imbryku zaszumiała woda na herbatę.
— Dziękujemy — rzekła pani Ira do Parkera — za opiekę i szybkie spełnienie obietnicy. Rozporządzacie, rzeczywiście, przyrządami zadziwiającemi. Ale też — dodała, a na pięknej, poważnej twarzy wykwitł uśmiech zakłopotania — jesteśmy zupełnie pod waszą kontrolą.
— Bynajmniej — zaprotestował naczelnik policji. — Niedyskrecja nasza nie sięga tak daleko. Wystarcza rozłączyć przyrządy, aby wzrok nasz i słuch nie mogły tu dotrzeć.
— Ale w takim razie — wtrąciła Ela, podając gościom zimne mięsiwa na połyskującym półmisku — i nieproszeni goście mogą je rozłączyć?
— Nie! — odparł Parker. — Przy każdem rozłączaniu odzywa się dzwonek alarmowy i utrwala