Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

z kieszeni kopję przekładu, otrzymaną w Wersalu — co naczelnik wydziału wschodniego przeczytał na taśmie.
— Rozumiecie teraz, o co im chodziło — kończył, skreśliwszy obraz nieproszonej wizyty. — Szukali tu zdobytej przeze mnie ustawy tajnego Związku palaczów opjum. Na szczęście, miałem ją przy sobie.
— Jak to dobrze się stało! — zawołała Ela, a twarz jej promieniała radością.
Pani Ira milczała. Siedząc nawprost drzwi, położyła rękę na stole i machinalnie kręciła w palcach serwetę. Oczy jej, utkwione w przestrzeń, jak u osoby zasłuchanej lub błądzącej myślami zdaleka od otoczenia, zamglone były i wpółsenne.
Nagle wyprostowała się w krześle, rozwarła szeroko powieki, a z pobladłych warg wyrwał się szept pełen przerażenia:
— On tam jest, on tu zagląda!
Drzwi oświetlonego przedpokoju stały otworem i wyraźnie widać było każdy jego szczegół.
Oczy siedzących przy stole zwróciły się automatycznie w tę stronę.
Ale przedpokój był cichy i pusty. Wówczas wzrok siedzących powrócił zdziwiony do pani domu.
— Znów ten Azjata? — spytał zaniepokojony Znicz, zajmujący miejsce naprzeciwko żony, i powstał, aby do niej podejść. Parker patrzał na panią Irę wzrokiem zimnym i badawczym, osłupiała